Dziś zabrałam Fidziaka po raz drugi na wycieczkę rowerową. Dystans miałam zaplanowany mały, bo nie wiedziałam jak się będzie zachowywał. Tymczasem pies mnie znowu zaskoczył.
Jak tylko zobaczył rower wyraźnie zaczął się cieszyć, grzecznie szedł obok, póki nie wsadziłam go do koszyka. Przy wsadzaniu też żadnych oporów nie było, ale za to ... wyraźnie czekał na smakołyki :D Więc skojarzył przejażdżkę rowerem ze smakołykami od razu, mimo, że od ostatniej, pierwszej wycieczki minęły 2 tygodnie!
Gdy ruszyliśmy zaczęłam wydawać smakołyki. Tym razem mniej się kręcił, kilka razy zaledwie powtórzyłam "siad" zanim załapał, że nie dostanie smakołyka póki nie usiądzie. Miewał chwile, gdy zapominał o smakołyku - wtedy patrzył na drogę i wydawał się być zadowolony. Do tego stopnia, że szybko zmieniłam plan i pojechałam trochę dalej i w trochę trudniejszy teren (błoto, korzenie, górki) niż miałam. Dojechaliśmy do celu, zrobiliśmy kilkanaście minut przerwy na wąchanie i spacerowanie, a potem pojechaliśmy dalej, w inne miejsce. Po drodze mieliśmy miłą niespodziankę - spotkaliśmy w środku lasu Leo - mentora Fidziowego :) Panowie się przywitali, chwilę razem powąchali i pojechaliśmy dalej. Po dotarciu do końca planowanej trasy wzięłam Fido na smycz ruszyliśmy z powrotem na piechotę - chciałam żeby rower kojarzył mu się ze spacerem. Przewędrowaliśmy trochę, bardzo ładnie szedł. Po drodze trafiły nam się ścięte kłody, więc skwapliwie je wykorzystałam jako nowe doświadczenie - pochodziliśmy po nich trochę, Fido bardzo ładnie sobie radził, żadnego strachu przed szczelinami czy wysokością, wędrował jakby się na nich urodził ;) Końcówkę drogi do domu pokonaliśmy znowu na rowerze - dużo to przyjemniejsze niż namawianie uparciuszka do przejścia przez osiedle w tempie szybszym niż ślimacze :)
Spacerek zaliczam do bardzo udanych. Przy wkładaniu i wyjmowaniu Fido z torby nie miałam absolutnie żadnych problemów. Grzecznie siedzi, czeka, nie fika, nie wyrywa się. Może jutro pojedziemy kawałek dalej ;)