Drugi dzień Zerówki rozpoczął się od wspólnego spaceru z Panią Trenerką. Chodziło o to, żeby zobaczyć czy Fido potrafi chodzić na luźnej smyczy i przy okazji skorygować błędy.
I oczywiście od razu - błąd podstawowy. Jak idziemy to idziemy, a ja dawałam się Fidziakowi zatrzymywać na wąchanie. Więc od dziś - przede wszystkim ja się tego muszę nauczyć - po komendzie "idziemy" ... idziemy. Nie stajemy, przy oporze psa mówię znowu komendę i idziemy dalej. Lekkie pociągnięcie psa (absolutnie nie na siłę czy szarpanie) jest dopuszczalne - po prostu idę przed siebie przy konkretnej długości smyczy. Gdy chcę żeby pies sobie powąchał, czy (w granicach rozsądku) przeciągnął mnie przez jakiś trawnik - daję mu komendę zwalniającą "okay" i przestaję na niego zwracać uwagę. Oczywiście marsz na luźnej smyczy jest dopuszczalny wtedy, kiedy pies nie ma pełnego pęcherza ;)
Drugą sprawą która "wyszła" podczas spaceru jest witanie się z innymi psami. Zanim Fido ruszy do potencjalnego kumpla, jeszcze póki jest spokojny i na luźnej smyczy, muszę użyć komendy "przywitaj". Czytałam o tym kiedyś, ale w sumie nie stosowałam. Komenda "przywitaj" jest jednocześnie komendą pozwalającą na obwąchanie się z innym psem czy chwilkę zabawy na smyczy.
Kolejna rzecz - długość smyczy. Moje 3,5 m to za dużo jak na spacer na luźnej smyczy. Optymalna długość dla nas to 2,20 cm - 2,50 cm. I tu mam problem :/ Ciężko mi taką smycz w necie znaleźć. A będę musiała, bo nasza robocza smycz jest już na wykończeniu (nawet karabińczyki pękają od ciągnięcia smyczy po piachu i lesie).
Poza tym nadal ćwiczymy "do mnie" - Fido jest przyzwyczajony siadać za daleko, więc chwilę potrwa nauczenie go dobrej odległości - tak z tydzień, dwa. Okazało się też, że źle mamy przećwiczoną komendę "wstań" - Fido wstaje i... siada. Cieżką pupę ma :D Muszę na razie tak trzymać smakołyk, żeby stał w miejscu i nie siadał i nagradzać go póki jeszcze stoi.
Po szkoleniu zrobiliśmy sobie dłuuuugi spacer socjalizacyjny ... na luźnej smyczy oczywiście. Przeszliśmy przez dworzec PKP, doskonale już Fidziakowi znany, przeszliśmy podjazdem dla wózków zrobionych z kratki (już nie bał się tak bardzo jak kiedyś), uczyliśmy się nie gonić ptaków, nie bać się wielkiego pomnika Pana Antoniego Abrahama, siedzieć spokojnie w knajpce podczas, gdy pańcia pije kawkę. Było też brykanie, szaleństwo na plaży i powrót autobusem. Dzień pełen wrażeń :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz