środa, 11 listopada 2015

Zerówka nr 2

Drugi dzień Zerówki rozpoczął się od wspólnego spaceru z Panią Trenerką. Chodziło o to, żeby zobaczyć czy Fido potrafi chodzić na luźnej smyczy i przy okazji skorygować błędy.

I oczywiście od razu - błąd podstawowy. Jak idziemy to idziemy, a ja dawałam się Fidziakowi zatrzymywać na wąchanie. Więc od dziś - przede wszystkim ja się tego muszę nauczyć - po komendzie "idziemy" ... idziemy. Nie stajemy, przy oporze psa mówię znowu komendę i idziemy dalej. Lekkie pociągnięcie psa (absolutnie nie na siłę czy szarpanie) jest dopuszczalne - po prostu idę przed siebie przy konkretnej długości smyczy. Gdy chcę żeby pies sobie powąchał, czy (w granicach rozsądku) przeciągnął mnie przez jakiś trawnik - daję mu komendę zwalniającą "okay" i przestaję na niego zwracać uwagę. Oczywiście marsz na luźnej smyczy jest dopuszczalny wtedy, kiedy pies nie ma pełnego pęcherza ;)

Drugą sprawą która "wyszła" podczas spaceru jest witanie się z innymi psami. Zanim Fido ruszy do potencjalnego kumpla, jeszcze póki jest spokojny i na luźnej smyczy, muszę użyć komendy "przywitaj". Czytałam o tym kiedyś, ale w sumie nie stosowałam. Komenda "przywitaj" jest jednocześnie komendą pozwalającą na obwąchanie się z innym psem czy chwilkę zabawy na smyczy.

Kolejna rzecz - długość smyczy. Moje 3,5 m to za dużo jak na spacer na luźnej smyczy. Optymalna długość dla nas to 2,20 cm - 2,50 cm. I tu mam problem :/ Ciężko mi taką smycz w necie znaleźć. A będę musiała, bo nasza robocza smycz jest już na wykończeniu (nawet karabińczyki pękają od ciągnięcia smyczy po piachu i lesie).

Poza tym nadal ćwiczymy "do mnie" - Fido jest przyzwyczajony siadać za daleko, więc chwilę potrwa nauczenie go dobrej odległości - tak z tydzień, dwa. Okazało się też, że źle mamy przećwiczoną komendę "wstań" - Fido wstaje i... siada. Cieżką pupę ma :D Muszę na razie tak trzymać smakołyk, żeby stał w miejscu i nie siadał i nagradzać go póki jeszcze stoi.

Po szkoleniu zrobiliśmy sobie dłuuuugi spacer socjalizacyjny ... na luźnej smyczy oczywiście. Przeszliśmy przez dworzec PKP, doskonale już Fidziakowi znany, przeszliśmy podjazdem dla wózków zrobionych z kratki (już nie bał się tak bardzo jak kiedyś), uczyliśmy się nie gonić ptaków, nie bać się wielkiego pomnika Pana Antoniego Abrahama, siedzieć spokojnie w knajpce podczas, gdy pańcia pije kawkę. Było też brykanie, szaleństwo na plaży i powrót autobusem. Dzień pełen wrażeń :D

chorowanie ....

Mój West ma w sobie coś z Labradora .... pożera wszystko na co tylko trafi pyskiem. Jeśli nie ma jak pożreć - to zliże. No i się dorobił choróbska.

Wczoraj Fidziak kilka razy zwracał to co zjadł, od rana do wieczora 3 razy, starałam się tym nie przejmować myśląć, że znowu coś zjadł na spacerze kiedy nie widziałam. Ale gdy w nocy znowu zaczął zwracać, to wiele nie myśląc wsiadłam z nim w auto (01:20 :/) i pojechałam do kliniki weterynaryjnej. 

Dostał kroplówki i zastrzyki. Już był trochę odwodniony więc pani założyła mu wenflon, dostał płyny, glukozę, coś przeciwwymiotnego, antybiotyk ... prawdopodobnie liżąc coś na spacerze załapał jakąś bakterię :/

No i mam takiego teraz choraczka w domu. 


Wenflon został, kołnierz jest po to, żeby go sobie nie zdemontował. Nie może biedak jeść całą środę (ostatni posiłek, który się przyjął był w poniedziałek wieczorem :/ wiec snuje się głodny po domu i patrzy na nas błagalnie - żeby zdjąć mu te paskudztwa i dać JEŚĆ! Niestety nie możemy się nad nim zlitować i dać mu jeść, kontrola i kolejne płyny + badania krwi (wątrobowe) we czwartek rano.

Notka po chorobie:
Badania krwi, czwartkowe, wyszły dobrze. Natomiast kroplówki Fidzio już nie dostał, bo .... odmówił współpracy. Tak mocno spiął nogę, że przez wenflon nic nie poszło. Ale nie był odwodniony (czyżby dzięki kostkom lodu?) więc pani weterynarz mu odpuściła kroplówkę, dała tylko tabletki do łykania przez 5 dni.
Po pierwszej porcji jedzonka we czwartek Fido poczuł się źle, miał dreszcze, biegunkę, mimo, że dałam malutko i mocno rozmoczone. Potem już wszystko było w normie i w piątek pies był już zdrowy :)))